„Szczwany”
Egoistyczne pragnienie utrzymania pokoju doprowadza do wojen.
– Madara –
Christoph raz jeszcze poczuł dziwny, zimny dreszcz przebiegający po całym ciele. Włoski
na przedramionach zjeżyły się, a ciarki na plecach na chwilę sparaliżowały
kręgosłup. Nie mógł się poruszyć,
jakby z jego stóp wyłoniły się korzenie i wrosły one w zielony trawnik. Palce
prawej dłoni zaciśnięte miał na metalowym uchwycie garnka, w którym niósł
resztki ze stołu zmieszane z karmą. Czując chłód metalu na skórze, myślał
między innymi o tym, że jego ręka znowu będzie śmierdzieć psim żarciem.
Zest,
biszkoptowy fila brasilerio należący do sąsiada, wywąchawszy z daleka jedzenie,
przebudził się z popołudniowej drzemki. Jakby
cały dzień robił co innego, pomyślał Chris, czekając, aż
zwierzę wygramoli się z przygotowanego mu legowiska. Pies w końcu wyłonił się zza
uchylonych drzwi szopy, w której mieszkał na czas nieobecności swojego
prawowitego właściciela. Chłopak zdawał sobie sprawę z tego, że komórka na
narzędzia ogrodnicze, z których jeszcze nikt nigdy nie skorzystał, na dwie noce
stała się najlepszą psią budą, jaką czworonożny pieszczoch, który na co dzień
przywiązywany był do drzewa, mógłby sobie tylko wymarzyć. Gorzej, że wszędzie
wokół unosiły się żółtawe włoski, a specyficzny zapach wdzierał się do nosa,
wywołując ataki kichania nawet u Chrisa, którego nigdy nie trapiły żadne
alergie.
Przez głowę
Warrena przeszła dziwaczna myśl, że pies był zdegustowany faktem, iż miska z
jedzeniem nie została podana mu pod sam pysk, co tłumaczyłoby w jakiś sposób,
czemu poruszał się tak ociężale, gubiąc się przy tym w charakterystycznym dla
swej rasy inochodzie. Zest, zobaczywszy chłopaka, również przystanął. Kiwał
głową na boki, jak to psy mają w zwyczaju, kiedy chcą przyjrzeć się czemuś
dokładnie. Po chwili usiadł, podwijając ogon pod zad, by nagle z impetem wstać
i cofnąć się z powrotem do szopy. Chris z wnętrza komórki słyszał wyraźne
popiskiwania i ten właśnie dźwięk przebudził go z letargu. Powoli podszedł do
wejścia i otworzył na oścież drewniane skrzydło. Jego oczy szybko przyzwyczaiły
się do ciemności, jakie serwowała mu drewniana buda bez okien. Myśląc o budzie,
wcale nie miał na uwadze psa i uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę z
myślowego zbiegu okoliczności. Zest leżał w swoim legowisku stworzonym
specjalnie dla niego ze starej poduszki wypchanej czymś, co z wyglądu
przypominało watę, choć w dotyku było bardziej szorstkie. Warren chwilę się
zastanawiał nad nazwą dla tego dziwnego czegoś, co wypełniało żółtą poszewkę z
nadrukiem zielonych i niebieskich słoni. Wspomnienie z dzieciństwa skutecznie
wyparło z jego głowy myśl na temat sztucznego puchu.
Chris chwycił za
grabie i przyciągnął nimi pustą miskę psa. Wolał nie ryzykować, podchodząc bliżej do zwierzęcia, kiedy to powarkiwało w jego kierunku między ariami skomleń i dziwnych
pojękiwań. Nastolatek nie miał pojęcia, dlaczego Zest zachowywał się tak, a nie
inaczej, tym bardziej, że przecież już jakiś czas temu doszli do etapu wzajemnej tolerancji. O ile ten pies nigdy nie darzył
swego sąsiada szczególną sympatią, o tyle dla wszystkich innych był wyjątkowo miły
i od czasu do czasu nawet dawał się pogłaskać za przysmak. Christoph nieszczególnie cierpiał z tego powodu, choć gdy przychodziło co do czego,
zajmowało mu chwilę, by przemyśleć to, dlaczego zwierz
nie przepadał właśnie za nim.
– No masz! Weź
to i jedz. – Podsunął mu napełnioną jedzeniem miskę pod nos, jednak Zest nawet
jej nie powąchał.
Jakby nie było,
Christoph nie miał czasu ani tym bardziej zamiaru, by przekonywać psa, że jego
micha wypełniona jest łakociami. Po pierwsze, spieszył się, a po drugie,
mimo wszystko szanował zwierzęta, więc nie miał zamiaru oszukiwać psa na temat
podanej mu karmy. Gdy przyszło do wyciągnięcia jej z puszki, Chris odczuł wtedy
dziwną potrzebę zwymiotowania i wiedział, że jego rzygi na pewno pachniałyby
lepiej niż „Doggito” z kurczakiem.
(o)
– Lee, tysiąc
siedemset sześćdziesiąt pięć, a świat… ciągle zero. – Zachichotała, ukazując
wszystkim swój śnieżnobiały uśmiech.
Alex patrzył na
to wszystko z boku, kompletnie bagatelizując koleżankę. Miał świadomość, że w
ostatnich kilkunastu latach dzięki niej właśnie statystyki bractwa, a
więc także i jego, znacznie się polepszyły, jeśli chodziło o ich pracę nad pozbywaniem się niereformowalnych stworów o których świat zapominał. Mężczyzna siedział w skórzanym pikowanym fotelu, dręcząc
drobne guziki w zagłębieniach oparcia swymi długimi paznokciami. Niewtajemniczeni
nazwaliby to dziwnym, żeby taki przystojny, młody człowiek, miał tak
długie i kobieco przycięte paznokcie. Dokładnie tak ktoś mógłby pomyśleć, ale
nie jego znajomi. Oni wiedzieli, że to nie są zwykłe paznokcie, lecz pazury. Piekielnie ostre, niczym japońskie masahiro, szpony, którymi mógł zadawać
potężne obrażenia wrogom, choć zwykle służyły mu do wydłubywania ze szczelin
miedzy zębami resztek po obiedzie. W końcu na co komu wykałaczka, kiedy ma się
do dyspozycji kilkucentymetrowe, nieskazitelnie czyste, niełamiące pazury.
– Przestałabyś
się chwalić byle osiągnięciem i zajęła czymś na poważnie – rzucił Alex w
kierunku zadowolonej z siebie Lee.
Mina jej
zrzedła, choć nie okazała tego, że jego uwaga ją uraziła, jeśli w ogóle.... Zwykle miała w nosie
tego typu zaczepki, ale w ostatnim czasie były one niczym niekończące się
natręctwo. Alex czepiał się prawie wszystkiego. A to jedna z zasłon nie była
zaciągnięta tak jak druga. Drugim razem dręczyła go brudna podłoga, bo naniosła
odrobinę błota na jasne kafle. Ignorowała go, choć kiedy zaczął wchodzić na
temat jej znajomości z Korą, jej cierpliwość wystawiana była na ciężkie próby.
– Rozumiem, że
jesteś samotny po stracie chłopaka, ale nie wyżywaj się na mnie z tego powodu –
powiedziała spokojnie.
Zauważyła, jak
Alex zacisnął palce obu rąk w pięści na tyle mocno, że ostre pazury powinny
przeciąć skórę wewnątrz jego dłoni. Nic takiego się jednak nie stało. Co jak
co, ale Loyeh umiała odpowiedzieć ogniem na wymierzony w siebie atak, a najlepszym sposobem na
zniszczenie mocno zgryźliwego humoru swego kolegi było poruszenie tematu jego
orientacji seksualnej. Oboje – zarówno Lee jak i Alex – wbijali piłkę do tej
samej bramki, ale to właśnie do niej lgnęła stanowcza większość potencjalnych
adoratorów i nigdy nie musiała się o to zbyt mocno starać. W przeciwieństwie do
Alexa. Fakt, w ich świecie znacznie łatwiej o ciepłą partię niż w wśród zwyczajnych ludzi, aczkolwiek i to nie było mu na rękę. Ponadto, ostatnimi czasy w domu nie było bardziej drażliwego tematu niż ten dotyczący
Chrisa i nieudolnej próby zwerbowania go do szeregów klanu. Dziwnym trafem
Alex, który nieszczególnie przepadał za tym chłopakiem, przejawiał największą
wściekłość, że nic z tego nie wyszło. Poniekąd, w jego reakcji można było doszukiwać się nawet
odrobiny żalu, którego źródła nie był w stanie zdefiniować. W końcu kto o zdrowych
zmysłach tęskniłby za „pryszczem na dupie”, a takim mianem właśnie Alex określał
Warrena.
Loyeh szybko przemyślała wszelkie symptomy i postawiła diagnozę, której wcześniej nie
wyjawiła nikomu na głos.
– To było coś
więcej – rzucił Alex zawzięcie, za późno zdając sobie sprawę z zaplatającej się
na jego szyi pętli. – Nie to miałem na myśli – dopowiedział prędko.
– Przyznaj się!
Lecisz na niego… – Kobieta zaopiniowała wesoło, co go jeszcze bardziej rozjuszyło.
– Nie mam
zamiaru prowadzić z tobą takiej dyskusji.
– Czyli jednak!
Wiedziałam – zaśmiała się Lee i w tej samej chwili poczuła, jak jej stopy
odrywają się od ziemi.
Alex był szybki.
Chyba najszybszy ze wszystkich mieszkańców domu. O ile siła przybywała z
wiekiem, sprawność fizyczna była kwestią wytrenowania, a on był dobry w
sportach. Bardzo dobry. Nim Lee zdążyła się obejrzeć, on już stanął przy niej,
chwytając ją mocno za gardło i unosząc kilkanaście centymetrów nad ziemię. Przyparł ją do przeciwległej ściany, ściskając mocno jej szyję. Spojrzała na niego z uznaniem, które
szybko przerodziło się w coś, co trudno było mu zrozumieć. Wyraz jej twarzy
sprawił, że z ciała Alexa uszły wszelki siły. Opuścił ją z powrotem na ziemię,
po czym klęknął u jej stóp, próbując złapać gubiony oddech. Lee obeszła go i
stanęła za jego plecami. Położyła stopę w bucie na wysokim obcasie na jego
krzyżu i pchnęła go z taką siłą, że jego ręce i nogi załamały się pod naporem jej
mocy. Padł płasko na zimne dębowe panele. Czuł jak
szpilka – obcas jej buta – wbijała się mocno w jego ciało.
– Nie podskakuj,
maleńki, bo możesz źle skończyć – powiedziała spokojnym głosem, powoli i
wyraźnie, mając nadzieję, że zrozumiał wszystko tak, jak powinien.
Tak… Alex był
szybki, jednak nie szybkość dawała przewagę. Nie była to też siła,
choć Loyeh jej nie brakowało. Ponad wszystko, liczyła się ranga, a czego Alex
by nie robił, w tym stadzie zawsze będzie betą. Lee natomiast miała w sobie
więcej wszystkiego i to czyniło ją wyjątkową. Mimo że dla obojga Aiden był
alfą, to jej uprzywilejowany status był niemal równy szefowi. Jakby nie było,
Alex musiał jej ustępować i to wkurzało go jeszcze bardziej. Zdawał sobie
sprawę z jeszcze jednej rzeczy. Żeby zająć jej miejsce w hierarchii, kobieta musiała nie tylko odejść, ale zniknąć całkowicie. Tak… Alex Landon po cichu
planował, jak się jej pozbyć – jak zabić Lameneanse.
(o)
– No… gadaj…
– Ale o czym?
Brian wiercił
się na swoim krześle, przez co wokół ich biurka w bibliotece słychać było ciągłe skrzypienie drewna. Zastanawiał się jak zmusić kolegę, by zaczął w końcu mówić
o tym, co ciekawego mu się przytrafiło po imprezie, z której niepostrzeżenie
się ulotnił. Na jego nieszczęście, Alex zdawał się woleć zatrzymać dla siebie
wszelkie szczegóły. Evler poniekąd rozumiał decyzję Chrisa, sam wolałby
zachować dla siebie niektóre z nich, jak na przykład fakt, że z baru wyszedł w
towarzystwie przystojnego nieznajomego… Z drugiej jednak strony denerwował go
stoicyzm kumpla, który udawał, że w przeciągu kilku dni nieobecności nie
wydarzyło się nic szczególnie ważnego, o czym można by wspomnieć chociaż
słowem. Fakt, Brian nie zadowoliłby się zwykłym: „było ekstra”, ale nawet tyle
byłoby miło usłyszeć.
– Nie patrz tak na mnie. Nie mam pojęcia o
czym mówisz, więc przestań robić to dziwne coś z oczami, bo sprawiasz, że
zaczynam się czuć bardzo niekomfortowo w twoim towarzystwie…
Brian przestał
mierzyć go spojrzeniem, co w jego wykonaniu było bardzo wymowne, gdyż mrużył
oczy, a te praktycznie znikały za gęstymi brwiami. Wyglądał wtedy bardzo
demonicznie. Po dłuższej chwili przyglądania się koledze, Evler uznał, że, choć
to niepokojąco dziwne, to jednak jego przyjaciel naprawdę nie pamiętał niczego
z przeciągu tych kilku dni. W jego głowie zaczęła krążyć masa różnych myśli,
które podsuwały jego wyobraźni najprzeróżniejsze scenariusze na to, co mogło
się wydarzyć i, mimo że zaniechał prób dowiedzenia się czegokolwiek, wcale nie
przestał sie zastanawiać nad bardzo dziwną sprawą, w którą niewątpliwie
wplątany został Chris. Obmyślał różne plany wyjaśnienia tego, choć zwykle
rezygnował z każdego w ostatniej chwili, stwierdzając, że to najgłupszy z jego
pomysłów. Jego podejrzenia i czujność stały się jeszcze ostrzejsze, kiedy kilka
dni później, wydawało mu się, zobaczył obserwującego ich mężczyznę wyjątkowo
mocno podobnego do tego z klubu. W zasadzie… był pewien, że to ta sama osoba,
bo jako specjalista od męskiej urody, zdawał sobie sprawę, że o takiej twarzy
się szybko nie zapomina.
Moj komentarz sie nie dodał?! Jak to?! Co to ma znaczyć?! Zgłaszam skargę ....
OdpowiedzUsuńWciąż czekam ;) Niech ten twój mega komć urwie mi ściągacze w skarpetkach :D
UsuńJestem :)
OdpowiedzUsuńPierwszy fragment mi sie podobał, mimo ze na poerwszy rzut oka wydawał się nie do konca uzasadniony, a rownież troche urwany w polowie. Niby dlaczego Chris az tak miałby interesować sie psem i tym, co ten je? A jednak było w tym cos uroczego, a po drugie podejrzewam, ze wiąże sie to z jego nowymi nocami.
Druga czesc tez mi siepodobala, choc była troche chaotyczna, bo przedstawiła bardziej Alexa. Nie spodziewałabym sie, ze chce zabić Lee. Ze az tak zalezy mu na pozycji. Az do konca tego fragment wydawało mi sie, ze on mimo dpcinków ja lubi, a juz na pewno szanuje. A tu taka akcja... troche to zmienia na "nie" moja opinie wobec niego
Co do ostatniego fragmentu, mysle, ze był najgorszy, ponieważ nie zdążył sie rozkręcić, a został przerwany. Naprawdę w samym srodku mysli, takie miałam wrażenie. Ale z pewnością niepokojąca jest amnezja Chrisa
No i ciekawe, czy alexowi naprawdę podoba sie Warren.
Stylistycznie i interpunkcyjne jest coraz lepiej ;)
Dzięki :)
UsuńSzczerze mówiąc, nie miałem pomysłu na zakończenie. Rozdziały są coraz krótsze, a nieszczególnie podoba mi się taki stan rzeczy. Wolę, kiedy każda z części ma te 2k znaków, przynajmniej. Z czym, i tak, coraz trudniej mi sobie poradzić. Ostatnie zdanie miało robić za cliffhanger, ale średnio wyszło, zdaję sobie z tego sprawę.
Co do interpunkcji, dzięki. Przekaże swej becie haha
Hm, wlasciwie najważniejsza jest jakość, a nie ilośc, ale jak cos rób wrażenia urwanego nie do konca w momencie, gdy sie rozwinęło... :p moze cześciowo wiąże sie to z tym, ze ja ciekwaska jestem i chciałabym wiecej wiedzieć :D zapraszam na nowosc na Niezaleznosc i pozdrawiam
UsuńA mnie tam wydało się to dobrym posunięciem :P
UsuńKiedy nowosc?:) stęskniłam sie za bractwem ,)
UsuńPlus posiadania bloggera jest taki, że mając telefon zawsze przy sobie, mogę odpowiadać na komentarze, bo te przychodzą do mnie w powiadomieniach mejlem :D
UsuńBY na razie przechodzi problemy egzystencjalne. Myślę nad kolejną reedycją treści, bo wiele fragmentów jest niedopracowanych, a miejscami pisałem mocno na siłę, co widać i nie jest to ładne. Poprawki... Bardzo nie chcę ich robić na aktualnym laptopie, bo zaczyna mocno szwankować, a nie wiem, kiedy dorobię się nowego.
W międzyczasie, kiedy myślę nad sensem istnienia BY (które chcę kiedyś ukończyć), na telefonie powstaje zupełnie inny twór. Prawdopodobnie pokażę nową historię na blogu raven-wing.blogspot.com (gdzie znajduje się więcej moich "światków"), a pozostałe dwa w przyszłości przestaną funkcjonować. Tak sądzę...
Jakby nie było. Mam nadzieję napisać jeszcze kilka rozdziałów BY, by zamknąć pierwszą część (chyba cztery pozostały do końca). Ale nie wiem, kiedy znajdę siłę i chęci na skończenie tego.
No... Długie to wyszło... XD