„Spokojny”
Zabiję was.
Nie
przestanę istnieć.
– Gaara –
Raz, dwa, trzy… Cztery… Osiem, szesnaście, trzydzieści
dwa… Dwieście sześćdziesiąt osiem… Pszczoła użądliła mężczyznę w czoło, ale nim
zdążyła odlecieć i zginąć po oderwaniu odwłoka, facet zmiażdżył ją dłonią,
rozmazując jej wnętrzności na skórze. Oblizał palce, po których spływały
pszczele flaczki. Uśmiechnął się. Miał zielone, podwójne uzębienie. Wyglądało to
tak, jakby z pojedynczego korzenia wyrastały dwa skierowane naprzeciw siebie
zęby. Kości długie i zakrzywione jak sierpy. Gdy patrzyło się z profilu na jego
uzębienie, można było dostrzec, że zęby wyginają się w przeciwstawne łuki, a
przestrzeń między nimi przyjmowała kształt serca. Mężczyzna zamknął usta, a gdy
ponownie je otworzył, nie miał już zębów. Z wnętrza jego dziwnej paszczy
wydobywał się gardłowy jęk. Brzmiał jak lwiątko starające się naśladować
potężnego ojca. Jak Simba chcący odgonić natrętne hieny na cmentarzysku słoni.
Chris odwrócił głowę, kiedy spostrzegł, że mężczyzna przed nim rozwiera kości
szczęk jeszcze mocniej. Przypominał wtedy anakondę chcącą połknąć zdobycz
większą, niż pozwalało jej na to standardowe rozwarcie szczęki. Przypomniał sobie, że niektóre gatunki węży potrafiły „wyłamywać” dolną szczękę
właśnie po to, by skonsumować większą od siebie zdobycz. Mężczyzna oceniał
przez chwilę, co się stanie i czy podoła temu, co zamierzał zrobić, by w
następnej chwili sięgnąć rękoma twarzy. Chris spojrzał w przeciwnym kierunku,
ale usłyszał charakterystyczne chrupotanie, a po chwili zobaczył też wyrwane
zęby, które nieznajomy rzucił mu pod stopy. Żołądek podskoczył mu do gardła,
obrzydzenie sięgało zenitu, jednak odruch wymiotny został powstrzymany. Warren
spojrzał raz jeszcze na zakrwawione zęby i pomyślał, że tak węże nie robią…
– Ja pierdolę… – wysapał pod
nosem, kiedy obudził się z przedziwnego koszmaru. Przetarł powieki opuszkami
palców, ziewając głęboko.
Chwilę jeszcze leżał na płasko,
wpatrując się w sufit tępym wzrokiem. Myślał nad snem, którego ciekawsze
fragmenty zdążyły wyparować z jego głowy. Doszukiwał się ukrytych znaczeń
między wierszami, jednak nie znalazł nic interesującego. Nie sprawdził też w
internetowym senniku, choć miał to w zwyczaju, co oznaczają poszczególne symbole.
Wolał dać temu spokój, zdając sobie sprawę, że czasem lepiej jest żyć w
niewiedzy. Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia, a nim do środka wszedł
ktokolwiek, zupełnie zapomniał, nad czym dumał przez ostatnich kilka minut.
– Zjesz z nami śniadanie? – Ktoś
zapytał zza uchylonych drzwi. Poznawał ten głos, choć, jak na złość, nie mógł
skojarzyć go z żadną twarzą.
Podniósł głowę i spojrzał na
kobietę ubraną w służbowy strój. Biała koszula, garniturowa spódnica i
marynarka w dopasowanym grafitowym kolorze. Włosy ułożone w szeroki kok, spięty
z tyłu głowy wsuwkami, między którymi znalazło się kilka takich, których końce
ozdobione były diamentowymi motylkami. Od razu rozpoznał te małe ozdoby, gdyż
osobiście pomagał ojcu w wyborze prezentu na rocznicę ślubu.
– Mamo?! – wykrzyczał, pokasłując,
jakby zachłysnął się powietrzem. – Co ty tu robisz?
– Mogłabym zapytać o to samo –
dodała spokojnie, starając się opanować rozbawienie. – Czyżby wasza podróż już się
skończyła? Jesteśmy z tatą na dole, to nam wszystko opowiesz – oznajmiła, nie
czekając na odpowiedź. Jej syn jednak, nawet gdyby bardzo chciał, nie wiedział, co
mógłby powiedzieć.
Rozejrzał się pobieżnie po
miejscu, w którym się znajdował i z zaskoczeniem stwierdził, że był w swoim
własnym pokoju. Syknął z bólu – uszczypnął się tak mocno, że na przedramieniu
pozostało mu widoczne zaczerwienienie, które na pewno stanie się niedługo
fioletowym siniakiem. Głupi, ale jedyny pomysł, na który wpadł, chcąc się upewnić,
że nie śnił. Już raz zdarzyło mu się marzyć o domu. Choć nie pamiętał dokładnie
tego snu, wiedział podświadomie, że nie skończył się on najlepiej…
Rzucił się z powrotem na materac
i zamknął na moment oczy, oddychając głęboko. Miał nadzieję, że uda mu się
zasnąć raz jeszcze, pomimo promieni słonecznych wdzierających się do
pomieszczenia przez nieszczelne żaluzje. Pościel pachniała przyjemnie znajomo,
świeżo. Rozpoznawał ten zapach. Zaciągnął się, wtulając głowę w poduszkę i już
nawet chwytały go ramiona Morfeusza, ale alarm budzika ustawionego w telefonie
zaczął wyć tak głośno, że nastolatek od razu zerwał się na równe nogi. Zaczął szukać
telefonu na półce najbliżej łóżka, ale dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że
przecież zawsze odkłada słuchawkę nieco dalej, na biurku, żeby zmusić się tym
samym do porannych pobudek. Jęknął przeciągle, wlekąc się, żeby uciszyć
działający mu na nerwy dzwonek. Jego ulubiona piosenka, dotychczas dająca mu
jedynie powody do radości, zaczęła go porządnie irytować.
Sam nie wiedział, skąd w nim tyle złości. W sumie, był nawet wypoczęty. Nie pamiętał, kiedy udało mu się wyspać tak porządnie, pomijając dziwny sen, który z wolna zaczął znikać z puli kretyńskich, przyśnionych obrazów, chowających się jeszcze gdzieś w jego głowie i dających o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie.
Sam nie wiedział, skąd w nim tyle złości. W sumie, był nawet wypoczęty. Nie pamiętał, kiedy udało mu się wyspać tak porządnie, pomijając dziwny sen, który z wolna zaczął znikać z puli kretyńskich, przyśnionych obrazów, chowających się jeszcze gdzieś w jego głowie i dających o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie.
Kiedy umył się i przebrał, czuł
się wręcz idealnie. Jakby dopiero co się narodził; chciał krzyczeć z euforii
rozchodzącej się po jego ciele. Nawet nie zastanawiał się, skąd wzięło się źródło tego świetnego samopoczucia i nie miał najmniejszego zamiaru się tym
przejmować. Wziął do reki plecak, do którego wrzucił kilka książek, pochwycił z
biurka telefon i hybrydowy komputer, od którego bardzo szybko pomiędzy
porozrzucanymi rzeczami pod łóżkiem znalazł klawiaturę. Fakt, cenił sobie
porządek, jednak to, co działo się między prawymi a lewymi nóżkami łóżka, to
był… w zasadzie można to było nazwać kompletnie innym wymiarem. Urządzenia
również wpakował do plecaka, którego jedną rączkę zarzucił sobie ramię. Gdy
dołączył do wspólnego śniadania, okazało się, że na parterze nikogo już nie
było, a zamiast tego czekała na niego karteczka samoprzylepna przyklejona na
pokrywce z napisem informującym, że pod nią skrywają się skrzętnie przyrządzone
i udekorowane keczupem tosty, którymi śmiało może się częstować.
Jeśli za tak przyrządzone
śniadanie przyznawano by nagrody, matka Chrisa zdobyłaby taką bezapelacyjne.
Jej dokładność przebijał jedynie pedantyzm jego ojca. Chłopak zaczął się
zastanawiać nad tym chwilę, nie pojmując, jak to możliwe, że z tak „schludnymi”
genami, zdołał wytworzyć pod materacem czarną dziurę wielkości sto
sześćdziesiąt na dwieście centymetrów. W zaokrągleniu to prawie dwa metry
kwadratowe terytorium niczyjego… Zdecydował, że kiedyś musi się odważyć i
posprzątać ten bałagan.
Sięgnął po jednego z tostów. Wyjętym
z szuflady nożem zeskrobał nadmiar keczupu i zjadł. Z dwoma kolejnymi zrobił
podobnie. Dopiero wtedy wyszedł z domu, zabierając zapasowy klucz od samo
zatrzaskujących się drzwi domu.
(o)
W bibliotece… jak to zwykle w
bibliotekach bywa – dużo książek, sporo kurzu, garstka pracowników i kilkoro
studentów. Chris w końcu zebrał się w sobie i pełen zapału postanowił dokończyć
projekt zaliczeniowy z angielskiego. Choć właściwie „dokończenie wcześniej
zaczętej pracy” było złym doborem słów, bowiem postanowił na kompletną
zmianę tematu. Wchodząc do biblioteki, miał już opracowaną koncepcję i
szczegółowy plan, z którym zaczął działać. Pomysł bardzo szybko, przy użyciu
wielu łatwo dostępnych materiałów, udało mu się wcielić w życie. Nawet nie był
zaskoczony postępem, bo robota dosłownie paliła mu się w rękach. Dosłowność ta
wiązała się przede wszystkim z tym faktem, że ledwo dostrzegalne blond włoski
na jego rękach zajęły się prawdziwymi płomieniami, które szybko gasły w
kontakcie z jego skórą.
Przez większość czasu Chris
siedział przy sosnowym biurku sam, jednak na pół godziny przed wyjściem, naprzeciw niego usiadł wysoki mężczyzna. Z początku nie zwracał na to uwagi,
jednak kątem oka ocenił, że mógł on mieć z metr osiemdziesiąt wzrostu, co już było o dziesięć centymetrów więcej niż miał sam. Zawsze zazdrościł kolegom, że byli wyżsi... W sumie, zazdrościł tylko Brianowi i Tylerowi, bo tylko z nimi się zadawał. Co jakiś czas Warren zerkał na przybysza, by postanowić, że miał on chyba trochę więcej niż ten metr-osiemdziesiąt. Blat
biurka sięgał mu do połowy ud, a dokładniej do wybrzuszenia spodni z prawej strony. Z lewej, jeśli myśleć o swojej stronie... Chris, potrząsając nerwowo głową, szybko odwrócił wzrok, kiedy dotarło do niego, że to
wcale nie był telefon schowany w kieszeni, bo tym nieznajomy bawił się po
zajęciu miejsca na krześle.
Chłopak zgubił rytm. Nie lubił,
kiedy ludzie robili coś takiego… Facet miał dookoła masę wolnych miejsc, a
musiał usiąść właśnie obok niego. To niekomfortowe, a czuł się tym bardziej
nieswojo, że przybysz zajął pozycję tuż obok, mimo tego, że Chris, co zapewne
zostało zauważone i na swój sposób zinterpretowane, chwilę wcześniej uparcie
wpatrywał się w jego genitalia skryte za dżinsowymi spodniami. Niemniej jednak,
co było dla niego bardziej irytujące, nie mógł pozbyć się wrażenia, że skądś go
znał, choć nie mógł przypomnieć sobie okoliczności ich spotkania. W normalnych warunkach, być może odważyłby się zapytać, choć sprawa tego „wybrzuszenia ”, po którym wcześniej Warren oceniał wysokość przybysza, jeśli została przez niego źle zinterpretowana i ściągnęła go bliżej, mogłaby doprowadzić do kolejnego niedopowiedzenia.
(o)
Mimo iż posłusznie wykonywał rozkaz Aidena, Alexowi
zdawało się, że po raz kolejny został wyrolowany przez swojego szefa. Rozmowa,
w której uczestniczył wraz z nim i Warrenem dotyczyła najmniej interesujących
go rzeczy. Co więcej, nie był jedyną dodatkową osobą, która zaszczyciła wtedy
gabinet Parrisha. Poza nim pojawiła się również Lee ze swoim tajemniczym
przyjacielem, o którym nikt nie chciał mu za wiele powiedzieć. Tak czy owak,
szybko zdał sobie sprawę z tego, że Aiden mówił poważnie o tym, żeby nie
wchodzić w zatargi z Kōrą.
Mężczyzna chwilę podyskutował sobie z Chrisem sam na sam,
a Lee pilnowała, żeby nikt im nie przeszkadzał. Landon miał świadomość, że to
najpewniej przez jego ciekawość Aiden zaprosił też Loyeh i naprawdę, miał po
dziurki w nosie tej kobiety. Mimo iż niewiele mógł jej przecież zarzucić, miał
z nią ten problem, że wkurzała go samym swym jestestwem. Najdziwniejsze było
jednak dopiero przed nim. Kiedy po tej krótkiej wymianie zdań Kōry i Chrisa, ten drugi wyszedł z sąsiedniego
pokoju jakiś taki… odmieniony, Alex zaczął podejrzewać różne scenariusze,
jednak nie spodziewał się tego, co miał zaraz usłyszeć.
Teraz, ponownie oddelegowany do roli niańki, choć
tym razem miał zaopiekować się sytuacją, a nie osobą, przeklinał w duchu siebie
za swoją szczeniacką dociekliwość. Wszędzie musiał wepchnąć swój nos, dlatego
zwykle kończył jako pomagier. Przez całą noc, a później jeszcze kolejny dzień,
obserwował Warrena, którego wcześniej uśpili czymś w rodzaju hipnozy i odwieźli
do domu. Alex sam nie do końca pojmował jak to działa, jednak Kōra zdawał się
wiedzieć doskonale na czym rzecz polega i potrafił też wykonać ów zabieg. Landonowi
przypominało to trochę lobotomię i jednocześnie nie potrafił powstrzymać się od
kiwania głową z uznaniem na myśl o tym, że wszystko, co zdążył zaobserwować, zdawało
egzamin. Chris został pozbawiony pewnej części wspomnień, przez co zachowywał
się nienaturalnie spokojnie, kompletnie zapominając o tym, co się wydarzyło w
ciągu kilku minionych dni. Nie pamiętał osób, z którymi się spotkał, ani
sytuacji, w jakich uczestniczył. Szczerze mówiąc, Alex nie umiał wyjść z
podziwu dla umiejętności Kōry, który w dosłownie kilkanaście minut wyprał
dzieciakowi mózg. Kiedy więc Alex usiadł naprzeciwko Warrena w bibliotece, ten
nawet nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. Obyło się bez tłumaczeń, co
jednocześnie mu imponowało i trochę smuciło, bo przygotował w myślach kilka
historyjek, których nie mógł użyć na Christophie, bo ten nawet nie wiedział kim
Alex Landon jest…
początek podobał mi sie najbardziej. ten dziwny sen, przerażający wręcz. i to, że Chris na początku zdawałm się kompletnie zdziwiony, że jet w domu (i słusznie), ale potem zupełnie mu przeszło i wszedł w swoje zwykłe życie jak gdyby nigdy nic. To było bardzo dziwne, dopóki nie przedstawiłes zakończenia ;) ale mam dwie uwagi merytoryczne - po pierwsze, matka Chrisa pojawiła się, ale już nie wyszła z tego pokoju. Czekałam na dal;szy ciag rozmowy, albp przynajmniej opis, że wyszła, a tu nic. ToChris zszedł do kuchni,a rodziców tam już nie było. Druga uwaga dotyczy urwania ostatiego fragmentu, tego z Alexem, totalnie w połowie, bez zadnego dania do zrozumienia, że to już. Ale bardzo podobało mi się tłumaczenie tego wszystkiego. zauważyłam, ze w opisach dłuższych czynnosci dosć dziwnie dzielisz akapity, potrafis poruszyć dobrych kilka róznych myśli w jednym długim i szczerze mówiąc, zmieniłabym to.
OdpowiedzUsuńCiekawe, dlaczego zmodyfikowali Chrisowi pamięć, skoro już taki Alex do niego się przysiada :D czekam na rozwiazanietej zagadki i zapraszam na rozdział na Niezależność, jestem ciekawa, co myślisz ;)
Co do pierwszej uwagi to matka stwierdziła, że będą z ojcem czekać na Chrisa na dole. Wydało mi się zbędnym, by powtarzać, że tam będą (razem), co oznacza, że kobieta musi się tam znaleźć.
UsuńZ drugim zgodzę się w połowie, a w połowie zgonię na ten nowy motyw, który rozjechał mi mocno format i widzę to dopiero teraz (odpisuję z telefonu). Postaram się poprawić akapity z telefonu, choć nie wiem czy dam radę coś z tym podziałać... Ale, jeśli chodzi o Alexa, przyznaję, że brakło mi pomysłu na koniec, niemniej urwanie tego witamin momencie było zamierzone i uznaje takie zakończenie za dobre dla fabuły ;)
Na dniach machnę twoje opowiadanie, bo mam trochę pracy z pracą hah Miszę spiąć poślady i przyłożyć się do seminarium :D
mimo wszystko troche tego zabrakło. nie tyle tego że nie było jej w kuchni, ale tego, źe wyszła z pokoju xD
UsuńSzablon i motyw wyglądają ciekawie, choć faktycznie mogły chyba wpłynać na akpity ;p
zapraszam na świeźą nowość na Niezależności i pozdrawiam ;)