C1R9

„Spokojny”


Zabiję was.
Nie przestanę istnieć.

–  Gaara –


Raz, dwa, trzy… Cztery… Osiem, szesnaście, trzydzieści dwa… Dwieście sześćdziesiąt osiem… Pszczoła użądliła mężczyznę w czoło, ale nim zdążyła odlecieć i zginąć po oderwaniu odwłoka, facet zmiażdżył ją dłonią, rozmazując jej wnętrzności na skórze. Oblizał palce, po których spływały pszczele flaczki. Uśmiechnął się. Miał zielone, podwójne uzębienie. Wyglądało to tak, jakby z pojedynczego korzenia wyrastały dwa skierowane naprzeciw siebie zęby. Kości długie i zakrzywione jak sierpy. Gdy patrzyło się z profilu na jego uzębienie, można było dostrzec, że zęby wyginają się w przeciwstawne łuki, a przestrzeń między nimi przyjmowała kształt serca. Mężczyzna zamknął usta, a gdy ponownie je otworzył, nie miał już zębów. Z wnętrza jego dziwnej paszczy wydobywał się gardłowy jęk. Brzmiał jak lwiątko starające się naśladować potężnego ojca. Jak Simba chcący odgonić natrętne hieny na cmentarzysku słoni. Chris odwrócił głowę, kiedy spostrzegł, że mężczyzna przed nim rozwiera kości szczęk jeszcze mocniej. Przypominał wtedy anakondę chcącą połknąć zdobycz większą, niż pozwalało jej na to standardowe rozwarcie szczęki. Przypomniał sobie, że niektóre gatunki węży potrafiły „wyłamywać” dolną szczękę właśnie po to, by skonsumować większą od siebie zdobycz. Mężczyzna oceniał przez chwilę, co się stanie i czy podoła temu, co zamierzał zrobić, by w następnej chwili sięgnąć rękoma twarzy. Chris spojrzał w przeciwnym kierunku, ale usłyszał charakterystyczne chrupotanie, a po chwili zobaczył też wyrwane zęby, które nieznajomy rzucił mu pod stopy. Żołądek podskoczył mu do gardła, obrzydzenie sięgało zenitu, jednak odruch wymiotny został powstrzymany. Warren spojrzał raz jeszcze na zakrwawione zęby i pomyślał, że tak węże nie robią…
– Ja pierdolę… – wysapał pod nosem, kiedy obudził się z przedziwnego koszmaru. Przetarł powieki opuszkami palców, ziewając głęboko.
Chwilę jeszcze leżał na płasko, wpatrując się w sufit tępym wzrokiem. Myślał nad snem, którego ciekawsze fragmenty zdążyły wyparować z jego głowy. Doszukiwał się ukrytych znaczeń między wierszami, jednak nie znalazł nic interesującego. Nie sprawdził też w internetowym senniku, choć miał to w zwyczaju, co oznaczają poszczególne symbole. Wolał dać temu spokój, zdając sobie sprawę, że czasem lepiej jest żyć w niewiedzy. Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia, a nim do środka wszedł ktokolwiek, zupełnie zapomniał, nad czym dumał przez ostatnich kilka minut.
– Zjesz z nami śniadanie? – Ktoś zapytał zza uchylonych drzwi. Poznawał ten głos, choć, jak na złość, nie mógł skojarzyć go z żadną twarzą.
Podniósł głowę i spojrzał na kobietę ubraną w służbowy strój. Biała koszula, garniturowa spódnica i marynarka w dopasowanym grafitowym kolorze. Włosy ułożone w szeroki kok, spięty z tyłu głowy wsuwkami, między którymi znalazło się kilka takich, których końce ozdobione były diamentowymi motylkami. Od razu rozpoznał te małe ozdoby, gdyż osobiście pomagał ojcu w wyborze prezentu na rocznicę ślubu.
– Mamo?! – wykrzyczał, pokasłując, jakby zachłysnął się powietrzem. – Co ty tu robisz?
– Mogłabym zapytać o to samo – dodała spokojnie, starając się opanować rozbawienie. – Czyżby wasza podróż już się skończyła? Jesteśmy z tatą na dole, to nam wszystko opowiesz – oznajmiła, nie czekając na odpowiedź. Jej syn jednak, nawet gdyby bardzo chciał, nie wiedział, co mógłby powiedzieć.
Rozejrzał się pobieżnie po miejscu, w którym się znajdował i z zaskoczeniem stwierdził, że był w swoim własnym pokoju. Syknął z bólu – uszczypnął się tak mocno, że na przedramieniu pozostało mu widoczne zaczerwienienie, które na pewno stanie się niedługo fioletowym siniakiem. Głupi, ale jedyny pomysł, na który wpadł, chcąc się upewnić, że nie śnił. Już raz zdarzyło mu się marzyć o domu. Choć nie pamiętał dokładnie tego snu, wiedział podświadomie, że nie skończył się on najlepiej…
Rzucił się z powrotem na materac i zamknął na moment oczy, oddychając głęboko. Miał nadzieję, że uda mu się zasnąć raz jeszcze, pomimo promieni słonecznych wdzierających się do pomieszczenia przez nieszczelne żaluzje. Pościel pachniała przyjemnie znajomo, świeżo. Rozpoznawał ten zapach. Zaciągnął się, wtulając głowę w poduszkę i już nawet chwytały go ramiona Morfeusza, ale alarm budzika ustawionego w telefonie zaczął wyć tak głośno, że nastolatek od razu zerwał się na równe nogi. Zaczął szukać telefonu na półce najbliżej łóżka, ale dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przecież zawsze odkłada słuchawkę nieco dalej, na biurku, żeby zmusić się tym samym do porannych pobudek. Jęknął przeciągle, wlekąc się, żeby uciszyć działający mu na nerwy dzwonek. Jego ulubiona piosenka, dotychczas dająca mu jedynie powody do radości, zaczęła go porządnie irytować. 
Sam nie wiedział, skąd w nim tyle złości. W sumie, był nawet wypoczęty. Nie pamiętał, kiedy udało mu się wyspać tak porządnie, pomijając dziwny sen, który z wolna zaczął znikać z puli kretyńskich, przyśnionych obrazów, chowających się jeszcze gdzieś w jego głowie i dających o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie.
Kiedy umył się i przebrał, czuł się wręcz idealnie. Jakby dopiero co się narodził; chciał krzyczeć z euforii rozchodzącej się po jego ciele. Nawet nie zastanawiał się, skąd wzięło się źródło tego świetnego samopoczucia i nie miał najmniejszego zamiaru się tym przejmować. Wziął do reki plecak, do którego wrzucił kilka książek, pochwycił z biurka telefon i hybrydowy komputer, od którego bardzo szybko pomiędzy porozrzucanymi rzeczami pod łóżkiem znalazł klawiaturę. Fakt, cenił sobie porządek, jednak to, co działo się między prawymi a lewymi nóżkami łóżka, to był… w zasadzie można to było nazwać kompletnie innym wymiarem. Urządzenia również wpakował do plecaka, którego jedną rączkę zarzucił sobie ramię. Gdy dołączył do wspólnego śniadania, okazało się, że na parterze nikogo już nie było, a zamiast tego czekała na niego karteczka samoprzylepna przyklejona na pokrywce z napisem informującym, że pod nią skrywają się skrzętnie przyrządzone i udekorowane keczupem tosty, którymi śmiało może się częstować.
Jeśli za tak przyrządzone śniadanie przyznawano by nagrody, matka Chrisa zdobyłaby taką bezapelacyjne. Jej dokładność przebijał jedynie pedantyzm jego ojca. Chłopak zaczął się zastanawiać nad tym chwilę, nie pojmując, jak to możliwe, że z tak „schludnymi” genami, zdołał wytworzyć pod materacem czarną dziurę wielkości sto sześćdziesiąt na dwieście centymetrów. W zaokrągleniu to prawie dwa metry kwadratowe terytorium niczyjego… Zdecydował, że kiedyś musi się odważyć i posprzątać ten bałagan.
Sięgnął po jednego z tostów. Wyjętym z szuflady nożem zeskrobał nadmiar keczupu i zjadł. Z dwoma kolejnymi zrobił podobnie. Dopiero wtedy wyszedł z domu, zabierając zapasowy klucz od samo zatrzaskujących się drzwi domu.

(o)

W bibliotece… jak to zwykle w bibliotekach bywa – dużo książek, sporo kurzu, garstka pracowników i kilkoro studentów. Chris w końcu zebrał się w sobie i pełen zapału postanowił dokończyć projekt zaliczeniowy z angielskiego. Choć właściwie „dokończenie wcześniej zaczętej pracy” było złym doborem słów, bowiem postanowił na kompletną zmianę tematu. Wchodząc do biblioteki, miał już opracowaną koncepcję i szczegółowy plan, z którym zaczął działać. Pomysł bardzo szybko, przy użyciu wielu łatwo dostępnych materiałów, udało mu się wcielić w życie. Nawet nie był zaskoczony postępem, bo robota dosłownie paliła mu się w rękach. Dosłowność ta wiązała się przede wszystkim z tym faktem, że ledwo dostrzegalne blond włoski na jego rękach zajęły się prawdziwymi płomieniami, które szybko gasły w kontakcie z jego skórą.
Przez większość czasu Chris siedział przy sosnowym biurku sam, jednak na pół godziny przed wyjściem, naprzeciw niego usiadł wysoki mężczyzna. Z początku nie zwracał na to uwagi, jednak kątem oka ocenił, że mógł on mieć z metr osiemdziesiąt wzrostu, co już było o dziesięć centymetrów więcej niż miał sam. Zawsze zazdrościł kolegom, że byli wyżsi... W sumie, zazdrościł tylko Brianowi i Tylerowi, bo tylko z nimi się zadawał. Co jakiś czas Warren zerkał na przybysza, by postanowić, że miał on chyba trochę więcej niż ten metr-osiemdziesiąt. Blat biurka sięgał mu do połowy ud, a dokładniej do wybrzuszenia spodni z prawej strony. Z lewej, jeśli myśleć o swojej stronie... Chris, potrząsając nerwowo głową, szybko odwrócił wzrok, kiedy dotarło do niego, że to wcale nie był telefon schowany w kieszeni, bo tym nieznajomy bawił się po zajęciu miejsca na krześle.
Chłopak zgubił rytm. Nie lubił, kiedy ludzie robili coś takiego… Facet miał dookoła masę wolnych miejsc, a musiał usiąść właśnie obok niego. To niekomfortowe, a czuł się tym bardziej nieswojo, że przybysz zajął pozycję tuż obok, mimo tego, że Chris, co zapewne zostało zauważone i na swój sposób zinterpretowane, chwilę wcześniej uparcie wpatrywał się w jego genitalia skryte za dżinsowymi spodniami. Niemniej jednak, co było dla niego bardziej irytujące, nie mógł pozbyć się wrażenia, że skądś go znał, choć nie mógł przypomnieć sobie okoliczności ich spotkania. W normalnych warunkach, być może odważyłby się zapytać, choć sprawa tego wybrzuszenia”, po którym wcześniej Warren oceniał wysokość przybysza, jeśli została przez niego źle zinterpretowana i ściągnęła go bliżej, mogłaby doprowadzić do kolejnego niedopowiedzenia.

(o)

Mimo iż posłusznie wykonywał rozkaz Aidena, Alexowi zdawało się, że po raz kolejny został wyrolowany przez swojego szefa. Rozmowa, w której uczestniczył wraz z nim i Warrenem dotyczyła najmniej interesujących go rzeczy. Co więcej, nie był jedyną dodatkową osobą, która zaszczyciła wtedy gabinet Parrisha. Poza nim pojawiła się również Lee ze swoim tajemniczym przyjacielem, o którym nikt nie chciał mu za wiele powiedzieć. Tak czy owak, szybko zdał sobie sprawę z tego, że Aiden mówił poważnie o tym, żeby nie wchodzić w zatargi z Kōrą.
Mężczyzna chwilę podyskutował sobie z Chrisem sam na sam, a Lee pilnowała, żeby nikt im nie przeszkadzał. Landon miał świadomość, że to najpewniej przez jego ciekawość Aiden zaprosił też Loyeh i naprawdę, miał po dziurki w nosie tej kobiety. Mimo iż niewiele mógł jej przecież zarzucić, miał z nią ten problem, że wkurzała go samym swym jestestwem. Najdziwniejsze było jednak dopiero przed nim. Kiedy po tej krótkiej wymianie zdań Kōry i Chrisa, ten drugi wyszedł z sąsiedniego pokoju jakiś taki… odmieniony, Alex zaczął podejrzewać różne scenariusze, jednak nie spodziewał się tego, co miał zaraz usłyszeć.
Teraz, ponownie oddelegowany do roli niańki, choć tym razem miał zaopiekować się sytuacją, a nie osobą, przeklinał w duchu siebie za swoją szczeniacką dociekliwość. Wszędzie musiał wepchnąć swój nos, dlatego zwykle kończył jako pomagier. Przez całą noc, a później jeszcze kolejny dzień, obserwował Warrena, którego wcześniej uśpili czymś w rodzaju hipnozy i odwieźli do domu. Alex sam nie do końca pojmował jak to działa, jednak Kōra zdawał się wiedzieć doskonale na czym rzecz polega i potrafił też wykonać ów zabieg. Landonowi przypominało to trochę lobotomię i jednocześnie nie potrafił powstrzymać się od kiwania głową z uznaniem na myśl o tym, że wszystko, co zdążył zaobserwować, zdawało egzamin. Chris został pozbawiony pewnej części wspomnień, przez co zachowywał się nienaturalnie spokojnie, kompletnie zapominając o tym, co się wydarzyło w ciągu kilku minionych dni. Nie pamiętał osób, z którymi się spotkał, ani sytuacji, w jakich uczestniczył. Szczerze mówiąc, Alex nie umiał wyjść z podziwu dla umiejętności Kōry, który w dosłownie kilkanaście minut wyprał dzieciakowi mózg. Kiedy więc Alex usiadł naprzeciwko Warrena w bibliotece, ten nawet nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. Obyło się bez tłumaczeń, co jednocześnie mu imponowało i trochę smuciło, bo przygotował w myślach kilka historyjek, których nie mógł użyć na Christophie, bo ten nawet nie wiedział kim Alex Landon jest…

3 komentarze:

  1. początek podobał mi sie najbardziej. ten dziwny sen, przerażający wręcz. i to, że Chris na początku zdawałm się kompletnie zdziwiony, że jet w domu (i słusznie), ale potem zupełnie mu przeszło i wszedł w swoje zwykłe życie jak gdyby nigdy nic. To było bardzo dziwne, dopóki nie przedstawiłes zakończenia ;) ale mam dwie uwagi merytoryczne - po pierwsze, matka Chrisa pojawiła się, ale już nie wyszła z tego pokoju. Czekałam na dal;szy ciag rozmowy, albp przynajmniej opis, że wyszła, a tu nic. ToChris zszedł do kuchni,a rodziców tam już nie było. Druga uwaga dotyczy urwania ostatiego fragmentu, tego z Alexem, totalnie w połowie, bez zadnego dania do zrozumienia, że to już. Ale bardzo podobało mi się tłumaczenie tego wszystkiego. zauważyłam, ze w opisach dłuższych czynnosci dosć dziwnie dzielisz akapity, potrafis poruszyć dobrych kilka róznych myśli w jednym długim i szczerze mówiąc, zmieniłabym to.
    Ciekawe, dlaczego zmodyfikowali Chrisowi pamięć, skoro już taki Alex do niego się przysiada :D czekam na rozwiazanietej zagadki i zapraszam na rozdział na Niezależność, jestem ciekawa, co myślisz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do pierwszej uwagi to matka stwierdziła, że będą z ojcem czekać na Chrisa na dole. Wydało mi się zbędnym, by powtarzać, że tam będą (razem), co oznacza, że kobieta musi się tam znaleźć.

      Z drugim zgodzę się w połowie, a w połowie zgonię na ten nowy motyw, który rozjechał mi mocno format i widzę to dopiero teraz (odpisuję z telefonu). Postaram się poprawić akapity z telefonu, choć nie wiem czy dam radę coś z tym podziałać... Ale, jeśli chodzi o Alexa, przyznaję, że brakło mi pomysłu na koniec, niemniej urwanie tego witamin momencie było zamierzone i uznaje takie zakończenie za dobre dla fabuły ;)

      Na dniach machnę twoje opowiadanie, bo mam trochę pracy z pracą hah Miszę spiąć poślady i przyłożyć się do seminarium :D

      Usuń
    2. mimo wszystko troche tego zabrakło. nie tyle tego że nie było jej w kuchni, ale tego, źe wyszła z pokoju xD
      Szablon i motyw wyglądają ciekawie, choć faktycznie mogły chyba wpłynać na akpity ;p
      zapraszam na świeźą nowość na Niezależności i pozdrawiam ;)

      Usuń